Jestem Asuna Miko. Urodziny obchodzę w słonecznym maju, dokładnie jedenastego maja. A teraz coś o mnie! Pochodzę z dość sławnej i bardzo bogatej rodziny Miko. Od małego wychowywano mnie na spadkobierczynię rodzinnej fortuny, i przejęcie biznesu. Czyli jak się domyślacie, od małego byłam uczona poprawnego zachowania i etykiety.Tylko błagam was nie myślcie, że jestem jakąś grzeczną córeczką tatusia. W wieku pięciu lat, do naszej trzy osobowej rodziny dołączył Rin. Mój brat. Nigdy nie chodziłam do szkoły, ponieważ miałam prywatne lekcje w domu. Tak więc jak możecie się spodziewać nie znałam żadnych rówieśników. Również jestem strasznie rozpuszczona. Jakakolwiek moja zachcianka natychmiast się spełniała. Widocznie rodzice przez to chcieli mi zrekompensować to, że nie znałam nikogo w swoim wieku. Moja mama uczyła mnie magi i pokazała co to są przygody. Tata zabierał mnie ze sobą na różne bale i przyjęcia, gdzie rozpoznawana byłam jako "spadkobierczyni rodu Miko". Kiedy miałam sześć lat do naszej rezydencji przyjechała dziewczynka w moim wieku. Jednak ze względu na jej charakter mój tata zakazał mi do niej chodzić. Z początku nie rozumiałam go, i wymknęłam się do niej. To był pierwszy zakaz który złamałam. I tak poznałam Miyu. Bardzo chciałam się z nią zaprzyjaźnić jednak, ona nie. Teraz rozumiem dlaczego tata zakazał mi się z nią spotykać. Czułam się jeszcze bardziej opuszczona i samotna niż wcześniej. Jednak cały czas nie odpuszczałam i próbowałam się z nią zaprzyjaźnić. Jednak pewnego dnia tata mnie przyłapał. Nakrzyczał na mnie, jednak ja się nie poddawałam nie chciałam zniszczyć mojej jedynej szansy na zaprzyjaźnienie się, z kimś w swoim wieku. I w tamtej chwili sama po raz pierwszy użyłam magi bez niczyjej pomocy.Ojciec nie wiem czemu był ze mnie tak dumny jak to zobaczył, że o mało co nie udusił mnie w uścisku. I tak zdobyłam jego zgodę, nie poddawałam się w zdobyciu jej przyjaźni. Był to mój pierwszy cel w życiu. Została u nas tylko tydzień i cały ten czas próbowałam, jednak na marne. Gdy wróciła do siebie poddałam się i nie spełniłam swojego jedynego celu. Od tamtej sytuacji nabrałam do wszystkich dystansu i zaczęłam często łamać jakiekolwiek zasady. Brałam również lekcję gry od wieku siedmiu lat na fortepianie, bardzo polubiłam moją nauczycielkę. Była taka inna, wesoła, piękna i młoda. Wszyscy moi nauczyciele to starzy ludzie którzy naprawdę umieją zanudzić na śmierć. Jednak ona taka nie była, chętnie z nią uczyłam się gry na fortepianie. Z początku myślałam, że również to będzie nudna nauka, ale taka nie była. Szybko nauczyłam się grać jak profesjonalistka, widocznie jak to mówił mój tata miałam muzykę i talent we krwi. Moja mama kiedyś grała, jednak przez kontuzję musiała przestać. Oboje z moich rodziców kochało słuchać jak piękne melodie uciekają spod klawiszy przez mój ruch. Zaprzyjaźniłam się z nauczycielką i kontynuowałam naukę, jednak po trzech latach nauki Rima, bo tak się nazywała ona....Zmarła. Prawdopodobnie miała wypadek, strasznie to przeżyłam. Od tamtej pory przestałam grać na fortepianie, który kojarzył mi się z nią. Mieszkałam w wielkiej rezydencji, z wielkim ogrodem i basenem. Mimo tego co miałam czułam się opuszczona i samotna. Rodzice kochali mnie i poświęcali każdą wolna chwilę jednak to trochę za mało. Więcej czasu mama poświęcała Rinowi, a tata zajmował się sprawami zawodowymi. Zawsze gdy pytałam czym się zajmujemy to odpowiadano mi "Jak będziesz większa to się dowiesz" lub zwyczajnie nic mi nie mówiono. Kiedy miałam osiem lat dowiedziałam się dlaczego mój tata tak bardzo cieszył się gdy po raz pierwszy użyłam magii. W naszej rodzinie od pokoleń były dwie moce ogień i rycerz. Tylko mojej prababci udało się połączyć te dwie moce w jedną, ciężko wtedy trenowałaby to osiągnąć. A ja w wieku sześciu lat bez żadnego treningu je z łatwością połączyłam. Gdy się o tym dowiedziałam razem z tatą zaczęliśmy trening na początek magii ognia, bo na szermierkę byłam jeszcze za mała. Postanowiłam Był to jak na razie drugi cel w moim życiu i tym razem chciałam go spełnić. Moją moc nazwano "ognistym mieczem". Rodzice mieli nadzieję, że skoro ja odziedziczyłam tą moc to może mój brat również. Jednak on był tylko magiem ostrzy. W duchu nawet cieszyłam się, że jestem jedyną która ma tą moc. Czułam się wyjątkowa. Tak wiem to było egoistyczne z mojej strony ale taka była prawda. Dzięki ćwiczeniom zapomniałam o samotności, poprawiłam moje relacje z tatą i więcej spędzałam z nim czasu. Jednak dalej kochałam łamać zasady, przygody, magię i ryzyko. Pewnego dnia gdy przyszłam na nasze pole do treningu, mój ojciec zamiast się szykować do naszych ćwiczeń, siedział i czekał na mnie popijając kawę.
- O Asuno! Usiądź proszę - wskazał mi siedzenie obok. Na talerzu już przyszykowane było moje ulubione ciastko i sok.
- Tato dziś nie trenujemy? - zapytałam siadając na srebrnym ogrodowym krześle.
- Nie. Chciałem z tobą porozmawiać na temat jednej rzeczy.. - słuchając rodzica jadłam łakocie. - Nie długo będę musiał wyjechać na parę dni. A gdy wrócę będzie ze mną dziewczynka o rok starsza od ciebie i chciałbym abyś się z nią zaprzyjaźniła. No wiesz miała dość ciężkie dzieciństwo i teraz będzie u nas, więc chciałbym abyś ty także nie była już więcej samotna - uśmiechnął się do mnie.
- Mogę spróbować, ale nie wiem czy będzie chciała się ze mną zaprzyjaźnić - dalej pamiętałam jak Miyu mnie nienawidziła.
- Spokojnie to nie jest jakaś szlachcianka jak Miyu Acendol - sięgnął po coś do kieszeni. - Mam coś dla ciebie - podał mi małe pudełeczko. Otworzyłam je i ujrzałam piękny złoty naszyjnik z różowym brylantem.
- Piękny. Dziękuję - podeszłam do niego i mocno go przytuliłam.
- Ale mam do ciebie jeszcze jedną prośbę - w tej chwili mogłam zgodzić się na co chciał bo byłam szczęśliwa, że tata pamiętam o moich urodzinach.
- Tak? - zapytałam dalej nie puszczając go.
- Czy mogłabyś wrócić do gry na fortepianie? Mama bardzo tego pragnie, a jestem pewien, że i Rima też - trafił w mój słaby punkt. Jednak ile mogłam jeszcze uciekać? Z łzami w oczach zgodziłam się. W moje ósme urodziny powróciłam do muzyki. Dalej pamiętałam wszystko czego ona mnie nauczyła. Moja mama gdy zobaczyła mnie przy fortepianie, i usłyszała moja muzykę o mało się nie popłakała ze szczęścia. Wieczorem wyprawiono oficjalnie moje urodziny. Odbył się wielki bal. Następnego dnia mój tata opuścił naszą rezydencję. Wrócił dopiero po dwóch dniach. Widziałam jak prowadził tą dziewczynę do naszego rodzinnego lekarza. Skoro ona nie jest szlachcianką to pewnie uda mi się z nią zaprzyjaźnić! Tak sobie to tłumaczyłam. Dzięki temu miałam odwagę aby móc z nią się zaprzyjaźnić. Spotkałyśmy się już następnego dnia w ogrodzie. Była blondynką. Nie długo po jej zjawieniu się przyszedł mój tata i jak zawsze zaczęliśmy trening magi ognia. Przez cały czas ona nam się przyglądała. Po treningu podeszłam do niej i zaczęłam z nią rozmawiać. Z początku widziałam, że obie jesteśmy trochę zakłopotane. Jednak po paru godzinach mówiłyśmy o niczym i o wszystkim przez cały czas. Dowiedziałam się, że nasz doktor postanowił się nią zaopiekować. Byłam prze szczęśliwa bo odnalazłam w niej bratnią duszę, a teraz będzie u nas mieszkać. To było idealne. I tak o to poznałyśmy się. W wieku dziesięciu lat zakończyłam trening magi ognia, razem z Kyoko i tatą zaczęliśmy naukę szermierki. Dość łatwo się tego uczyłam, czułam że to dzięki mojej magii. Kyoko nauczyła się również magi leczenia, co w moim przypadku było bardzo przydatne. Teraz mam oficjalnie zakończone szesnaście lat! Tym razem moje urodziny były huczniejsze niż zwykle i nawet rodzina królewska się pojawiła.Czułam na sobie ich wzrok. Podeszłam do mojego taty, on zaprowadził mnie do swojego gabinetu. I to tam dowiedziałam się czym się zajmujemy. Tata z radością w oczach opowiadał mi o tym wszystkim. Byliśmy od samych początków naszego rodu zewnętrznymi doradcami krwi królewskiej. Dzięki temu byliśmy drugimi najważniejszymi ludźmi w kraju. Pomagaliśmy w różnych sprawach rodzinie królewskiej, a ona nam. Jednak podczas wojny lub jakiś ataków to my przejmowaliśmy obronę ich żyć. Kiedy się o tym dowidziałam, dlaczego zawsze traktowano nas tak poważnie. Czasami rada nas prosiła o jakieś informacje od kogoś, ze względu na nas status. Mieliśmy z nią dobre kontakty i tak miało pozostać.
- Mam coś dla ciebie wyjątkowego - podał mi dość wielkie jajo. Gdy tylko dostałam je w dłonie zaczęło się mienić różnymi kolorami. I wtedy usłyszeliśmy to...pękanie skorupki.
- Tato co to jest?! - krzyknęłam gdy zobaczyłam, że wszystko no około lata. I w jednej sekundzie jajo pękło ukazując małego słodkiego smoka, z początku był cały biały. Jednak gdy tylko go dotknęłam przybrał barwę czerwoną. A ja przez dotyk poczułam wiążącą mnie z nim więź. "Ohayo" usłyszałam ciche echo odbijające mi się w głowie. Spojrzałam odruchowo na smoka. "Ty mówisz?" zadałam pytanie w myślach. Dostałam odpowiedź "To tylko tymczasowe, za parę godzin efekt zniknie a ja będę normalnie już mówił. Teraz tylko muszę odpocząć " w moich oczach można było zobaczyć troskę.
- To prezent dla ciebie od rodziny królewskiej. Życzą wszystkiego najlepszego i mają nadzieję, że się z nim zaprzyjaźnisz. Smok de furo, przybiera kolor zależnie od magi swojego właściciela, każdy z naszych spadkobierców posiadał takiego. Smok będzie twoim wiernym przyjacielem i nawet jeśli będzie miał inne zdanie nie zdradzi cię, a co ważniejsze w twoim wypadku będzie pomagał ci regenerowaniu magi, spójrz. - tata wstał i zapalił swoja dłoń. Gdy tylko to zrobił smok natychmiast otworzył oczy. Podleciał do źródła magi i wysysał ją. A ja poczułam przypływ mocy.
- To nie wszystko posiada również swoją magię ognia, jako smok. Dlatego to twój osobisty ochroniarz - zwierzę powróciło na moje kolana. Posłusznie poszło spać. Nazwałam go Kiro. Sama nie wiem skąd mi przyszło takie imię do głowy. No ale tak go nazwałam. Razem z Kyo-chan postanowiłyśmy dołączyć do gildii magów. Od zawsze nawijałam albo o Natsu Dragneelu, że chciałabym móc się z ni zmierzyć. Lub o Lucy Heartfilii którą podziwiałam za odwagę. Długo musiałam namawiać ojca aby mi pozwolił opuścić rezydencję. W końcu nie byłam pełnoletnia i musiałam mieć jego zgodę na dołączenie do gildii. W końcu zgodził się. Ale miałam mu obiecać,że wrócę gdy zajdzie taka potrzeba i będę się z nimi często kontaktowała. Zgodziłam się na to i tak razem z Kyo-chan opuściłyśmy moją rodzinną rezydencję. Teraz jestem Asuna Miko. Mam szesnaście lat, ważę 48 kg. Razem z przyjaciółką wyruszamy do gildii magów. Dalej kocham przygody, ryzyko, a zwłaszcza łamać zasady. Nigdy nikogo nie słucham, no chyba że wyjątek stanowi Kyoko, bo inaczej się wścieknie. Żyję własnym rytmem. Jestem egoistyczna, nie cierpliwa, i buntownicza. Jestem spadkobierczynią rodzinnej fortuny, krwi i pozycji w państwie. Moimi towarzyszami są Kiro i Kyo-chan. Posługuję się magią " ognistego miecza" przez co zaczęto tak o mnie mówić, dalej gram na fortepianie. To tyle co powinniście o mnie wiedzieć. Wiem jestem dziwna. Ale taka już jestem. Od dziecka lubię lody truskawkowe, i ciasta czekoladowe. Nienawidzę gdy ktoś każe mi czekać lub jest powolny.
***
Nazywam się Kyoko Hirayama. Na świat przyszłam w śnieżną zamieć, dokładnie 10 lutego. Niestety nie miałam zbyt przyjemnego dzieciństwa. Już kiedy moja rodzicielka, której imienia nawet nie miałam zaszczytu poznać, nosiła mnie pod sercem, było wiadome że nie jestem zwykłym dzieckiem. Byłam bękartem. Jednak ta informacja, nie skomplikowała tylko mojego życia...Myślę, że mojej mamie, było najciężej. Kazano zabić mnie od razu po narodzinach. Oczywiście, moja matka, po której odziedziczyłam kolor oczu, nawet nie dopuszczała takiej myśli do swojej głowy. Dlatego też, przez większość czasu, kiedy ja rosłam w jej łonie, schroniła się u swojej siostry. Miesiące mijały, a ja rosłam. W końcu kiedy nadeszła sroga zima i śnieg mocno prószył w okna, moja opiekunka rodziła w boleściach w małej chatce, na skraju lasu, w towarzystwie zaufanego lekarza i jej siostry. Po męczących godzinach, pojawiłam się na świecie, lecz coś za coś. Co prawda urodziłam się zdrowa, jednak kosztowało to zdrowie mojej mamy. Podczas porodu straciła mnóstwo krwi i nie miała sił nawet wstać. Z tego co wiem, to kiedy przytulając mnie, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się gorzko i płacząc rzekła: "Wykapana córeczka tatusia". Jeśli myśleliście, iż to przez mojego ojca mnie ścigają, to byliście w błędzie. To mój dziadek chciał mojej śmierci. Urodziłam się na wyspie "Enca". A mój dziad, był jej władcą, co oznaczało, iż byłam bękartem księcia. Przyszłego dziedzica tronu. No oczywiście, ponieważ moja mama, była zwykłą kwiaciarką, to jej dziecko nie mogło mieć prawa do tronu, lecz to nie o to była cała ta szopka. Mój dziad, znany również jako "Szalony król" bawił się w czarnej magii, przez co cierpieli jego poddani. Nie znam się ani na polityce, ani na finansach państwa, lecz byłam pewna dwóch rzeczy. Pierwszą z nich było to, iż byłam w pełni przekonana, że ludzie tutaj żyjący, wznieśliby bunt, przeciwko królowi, gdyby okazało się, że jest jeszcze jeden spadkobierca, dlatego obawiając się, iż moja matka pocznie syna, kazał dyskretnie mnie zabić po narodzinach. Moja opiekunka była dobrze znana na wyspie, właśnie przez kwiaty, dlatego też, nie mógł jej zabić...przynajmniej nie od razu. Drugą rzeczą było to, że moi rodzicie byli w sobie cholernie zakochani. Mój ojciec ponoć próbował interweniować, lecz niestety dał tylko królowi pretekst, aby skazać go za zdradę i brak szacunku do władcy. Powiedziano mi, że uciekł jeszcze tamtej nocy i chciał zabrać moja mamę, ale to był już 7 miesiąc. Obiecał że wróci. Ta, jaaaaasne. Właściwie to nadal zastanawiam się, jakim cudem żyję. Po moich narodzinach, ciocia wybłagała naszego doktora, pana Hajime, aby mnie zabrał ze sobą. Po kilku godzinach błagań, oraz za godziwą zapłata, zabrał mnie ze sobą do swojego mieszkania. Nie wiem co się później stało z moją rodzicielką, ponieważ kilka dni później przywiózł mnie do Fiore, do swojej rodziny. Traktował mnie jak córkę przez 9 lat, a ja ich jak swoich rodziców, nawet kiedy doczekali się syna, traktowałam go jak swojego brata. Pobierałam nawet naukę gry na skrzypcach! Lecz nigdy nie wspomniał o mojej matce, a ja nigdy nie pytałam. Jednak, wszystko ma swój koniec. Pewnego dnia, kiedy wracałam z zakupami i weszłam do środka zastałam straż. Moi opiekunowie, wraz z moim bratem siedzieli na kanapie. Moja mama i tata mieli spuszczone głowy, a mój 6-letni braciszek patrzył na mnie tymi wielkimi brązowymi oczami i uśmiechał się. Mama nagle wybuchła płaczem i energicznym krokiem znalazła się przy mnie. Uściskała mnie i zaczęła mnie głaskać po włosach, bez przerwy przepraszając. Pamiętam to dobrze, całą sukienkę miałam we łzach. Ja tymczasem przyglądałam się tej scenie (chyba wystraszona, bo każdy na mnie patrzył ze współczuciem), aż w końcu spojrzałam na mojego tatę...płakał i uśmiechał się smutno do mnie. Nic nie mówiąc zaczął ruszać ustami, chyba nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku, lecz ja zrozumiałam to. Jedno słowo."Uciekaj".
Ale ja zostałam. I to był beznadziejny pomysł. Ponoć szukali mnie przez ten cały czas... Brawo, udało się wam. W końcu. Nie wiedzieć czemu założyli mi wielkie i ciężkie srebrne kajdanki z małymi zielonymi kamyczkami i prowadzili do małej i czarnej karocy, którą ciągnęły cztery konie: dwa białe i dwa czarne. Zaczęłam się szarpać i wyrywać, ale powiedzmy sobie szczerze, jak dziecko w wieku 9 lat może sobie poradzić z kilkunastoma dorosłymi mężczyznami?? Otóż wcale!! Kiedy już mnie uspokoili zauważyłam, że wszyscy strażnicy już wyszli poza jednym, tym który stał przy moim braciszku- nie licząc jeszcze tych, którzy musieli mnie trzymać- a moi rodzice siedzieli na kanapie i płacząc patrzyli na mnie. Dopiero wtedy zrozumiałam cały ten bałagan. Albo ja, żywa, albo mój brat... Przestałam się wyrywać i uśmiechnęłam się do nich smutno. Ostatni raz spojrzałam na braciszka. Taichi siedział przy mamie i tym razem nie uśmiechał się. Otworzyli drzwi i popatrzyli na mnie pytająco. Wyszarpałam się z uścisku i odwracając wzrok od ludzi, których kochałam, wyszłam z wysoko podniesioną głową, uśmiechając się gorzko. No ale po wyjściu cała moja siła wyparowała... rozpłakałam się tak głośno że wszystkie oczy na ulicy na nas spoglądały. Potem aby mnie uspokoić, musieli dać mi zastrzyk, po którym chyba straciłam przytomność. Obudziłam się na przystani. Co oni se myślą !? Przecież łatwiejszą drogą byłoby, gdybyśmy pojechali przez ... czy oni się bali że ucieknę? HA ! Pewnie, 9-letnia dziewczynka, na pewno poradziłaby sobie z kilkunastoma dorosłymi facetami z mieczami i jeszcze nie znając drogi wróciłaby szczęśliwie do domku !! Pamiętam, że źle zniosłam tą podróż. Kołysało niesamowicie. Po dwóch dniach żeglugi, zatrzymaliśmy się na jakiejś wyspie. Było mi tak niedobrze, że dali do pilnowania mnie, tylko 5 albo 6 ludzi. Zrezygnowana przyglądałam się ludziom w porcie. Zabiegani, albo spóźnieni. Wszyscy się gdzieś spieszyli...poza jedną osobą. Osoba ta była ubrana w ładne ubrania... naprawdę ładne. Na pewno pochodziła z rodu szlacheckiego. Miał na sobie czarny płaszcz. Patrzył na mnie!! Też na niego patrzyłam i błagam w myślach, aby mnie zabił. Bo któż wie, co mój dziad by wymyślił... Potem znowu mi podali jakieś świństwo, ponieważ nagle zapadła ciemność. Obudziłam się w karecie, ale ta była inna... w środku było jasno i przytulnie. Siedziałam na wygodnym siedzeniu i nadal lekko otumaniona, próbowałam dostrzec co się dzieje. Po chwili zobaczyłam, że naprzeciwko mnie siedzi mężczyzna... w czarnym płaszczu!! Oderwał wzrok od jakiejś książki i popatrzył na mnie. Uśmiechnął się do mnie i przedstawił się.... Ród Miko??? Nie zapomniałam jak przez godzinę, próbował mi wszystko streścić, ale ja nic a nic nie pojmowałam. Chyba tamten środek był mocniejszy, niż myślałam. Okazało się, że ma córkę w podobnym wieku. I znowu przez godzinę nawijał o swojej córce. Ale teraz więcej pojmowałam. Z tego czego się nasłuchałam, była strasznie silna i była buntowniczką.... Czułam, że zostałybyśmy przyjaciółkami. Podczas drogi wypytywałam go o wszystko co się dało. Gdzie jedziemy, jak pokonał strażników, no i przede wszystkim dlaczego tak się mnie bali. Na większość pytań odpowiadał, ale jeśli chodziło o ostatnie pytanie, to była chwila gdzie się zawahał. Odparł, że pewnego dnia, sama się dowiem. Zatrzymaliśmy się w wielkiej rezydencji, lecz ja musiałam iść do miejscowego lekarza. Był to człowiek o imieniu Akihiro. Nie miał żony, a tym bardziej dzieci. Był po prostu mężczyzną na oko 20 paro letni. I tak oto zostałam z doktorem Akihiro. Na początku, było dziwnie, taki obcy człowiek, a ja miałam z nim mieszkać. Dodatkowo, był bardzo młody jak na lekarza. Ale wystarczył jeden dzień, a już go polubiłam. Dostałam swój pokój. Mały, zielono-żółty z drewnianymi meblami. Tamtej nocy, spałam wyjątkowo dobrze. Następnego ranka, zostałam wcześnie obudzona przez pana Miko. Był ubrany w trochę poniszczone ciemne ciuchy. Ale ktoś dawał mu popalić. Zapytał czy chce iść z nim w jedno miejsce.Pedofilem raczej nie był, więc poszłam. Zaprowadził mnie do ogrodu, gdzie było mnóstwo kolorowych kwiatów. Nie znałam chyba połowy gatunków. Ale to nie było jeszcze to. Kiedy weszło się głębiej, można było zobaczyć łąkę i mnóstwo przestrzeni, a za nią las. Na środku łąki, stała dziewczynka, mniej więcej w moim wieku. Miała różowe włosy i niebieskie oczy; była ubrana w podobny strój co ten facet. A może... kurczaczki! To na 100 % był jej ojciec. Dziewczyna nieśmiało spojrzała w naszym kierunku, lecz potem szybko odwróciła wzrok. Trenowali prawie cały dzień, a ja patrzyłam i walczyłam sama ze sobą aby nie zasnąć. Wczorajszej nocy pierwszy raz spałam wygodnie, od bardzo dawna. Po treningu, obie patrzyłyśmy na siebie zaciekawione, oczywiście żadna z nas nie podeszła do drugiej. W końcu ona do mnie podeszła. Wpadłam w lekka panikę i na początku gadałyśmy właściwie, o ogólnych rzeczach. Lecz po krótkim czasie, zaczynałyśmy czuć się swobodnie w swoim towarzystwie. Było już późno, więc wróciłam do doktora Akihiro. Nie wiedziałam że facet umie tak dobrze gotować. Ale jak nie ma się żony to trzeba się nauczyć...no i teraz ma mnie. Atmosfera w tym domu była cudowna. Gościu wcale mnie nie znał, a zachowywał się jakby był moim ojcem. Wtedy przypomniałam sobie o tacie, mamie, Taichi'm. Rozpłakałam się przy stole. Akihiro, omal nie spalił kolacji, bo nie wiedział co zrobić i zaczął panikować. I tak mijały dni, potem miesiące i lata. Straż już nie przyszła. Widocznie ukrywali moją tożsamość. Zaprzyjaźniałam się z Asuną, teoretycznie byłyśmy nierozłączne. Razem się bawiłyśmy, razem się śmiałyśmy, razem płakałyśmy i razem słuchałyśmy kazania albo Akihiro, albo jej taty. Również razem trenowałyśmy. Byłam beztalenciem jeśli chodziło o magię ognia, lecz z mieczami to już była inna bajka. Czułam z nimi, jakby niewidzialną więź. W moje 11 urodziny dostałam od Asuny dwa miecze, wykonane na zamówienie. Miały głowice w kształcie smoka a na ostrzach były wygrawerowane dwie postacie. Na jednej był wilk, a na drugiej tygrys. Popłakałam się. Wilk na mojej rodzinnej wyspie był symbolem przebiegłości jak i opiekę, a tygrys waleczności jak i wolność. Pamiętam , że wtedy mało brakowało abym udusiła Asunę w uścisku. Nie chcąc być gorszą, na jej 11 urodziny podarowałam jej księgę czarów. Lecz nie zwykłą, kupiona w księgarni. Oddałam wszystkie swoje oszczędności a i tak Akihiro musiał mi dołożyć. Była to księga czarów magii ognia, zapisywana przez wszystkich znanych magów ognia. Myślałam że mnie udusi, kiedy jej to podarowałam. Kiedy skończyłam 12 lat, Aki, (Akihiro) spytał czy chciałabym się nauczyć magii, leczenia. Na początku trochę sceptycznie do tego podchodziłam, bo wolałam po prostu pokonać wroga i mieć go z głowy, ale Aki powiedział, że kiedyś możne to uratować czyjeś życie. Pomyślałam o Asunie, i jej wybrykach. I tak oto, taki przygłup jak ja, zaczął uczyć się magii leczenia. Zaczynałam od wkuwania na pamięć wszystkie potrzebne informacje na temat ciała człowieka. Niesamowite, ile my mamy tych kości!! Potem zaczęłam leczyć zwierzęta, najpierw takie małe i bezbronne jak ptaki, do wielkich i potężnych koni. Pierwszy raz użyłam magii leczenia na człowieku, dzięki Asunie. A mówiłam, aby nie biegała tak szybko! To nie było nic poważnego, lekkie zadrapanie, ale płakała jakby ją ze skóry obdzierali. Lata mijały, a ja stawałam się coraz starsza. Pamiętam że pierwszy raz kiedy dostałam okresu, Aki o mało nie dostał zawału. Traktowałam go jak brata, a on mnie jak siostrę, która wiecznie pakuje się w kłopoty. W wieku 15 lat, obiecałyśmy sobie z Asuną, że dołączymy do gildii. Nie ważne kiedy, ważne aby to zrobić. Opanowałam już magie leczenia, a magię podmiany umiałam według mnie, bardzo dobrze. Co prawda nie byłam Tytanią, bo umiałam się przemienić, tylko w moje codzienne ubrania i strój do walki, ale i tak byłam z siebie dumna. Aki pewnego dnia się strasznie nudził, miałam już 16 lat a on 32 i nadal nie miał dziewczyny. Tak mu się nudziło że wymyślił mi ksywkę. Pewnie dlatego że cały czas nawijałam, o Erzie z Fairy Tail. Była tylko dwa lata starsza a już niesamowicie silna. Postanowiłam, że kiedyś ją prześcignę. "Tancerka wojny". Brzmiało booosko. Łaziłam po całym mieszkaniu zadowolona od ucha do ucha i podśpiewywałam z radości. Dodatkowo, jakby tego było mało, pewnego dnia, cóż może nie pewnego; w urodziny Asuny, pan Miko zaprosił mnie do swojego gabinetu. Zdziwiona, podreptałam tam, nie śpieszą się. Po wejściu do środka zorientowałam się że nie jest sam. Pan Miko siedział za dużym dębowym biurkiem i kazał mi usiąść naprzeciwko niego. Usiadłam na wolnym krześle, ponieważ na drugim znajdował się duży koszyk. Przez chwile rozmawialiśmy o moich postępach w magii, śmialiśmy się że Aki zostanie sam z kilkoma kotami i o urodzinowym przyjęciu Asuny. W końcu spojrzał na zegarek i wstał. Mówił że koszyk jest dla mnie i on musi iść teraz załatwić pewne sprawy. Ale powiedział, że jeśli chcę zobaczyć zawartość koszyka, muszę iść na dwór. Po wyjściu taty różowowłosej, od razu chwyciłam koszyk i wybiegłam na łąkę. Był strasznie ciężki. Na łące delikatnie otworzyłam koszyk i przez chwilę nic się nie działo. Nagle, z koszyka wyjrzał mały biały pyszczek. Siedziałam tam, całkiem sparaliżowana. Nawet nie zauważyłam, że już było widać całą, maleńka główkę białego wilka. Wyciągnęłam ją z koszyka. Szczeniaczek miał cudne żółte oczy. Popatrzyła na mnie i od razu zaczęła wyć. Biedactwo, rozpłakała się, ponieważ pewnie za szybko zabrano ją od matki. Pomyślałam, że coś nas łączy. Postanowiłam nazwać ją Namida, co oznacza "łza". Uznałam, ze to idealne dla niej imię. Lecz kiedy tak się jej przyglądałam, zauważyłam że nie był to zwykły wilk. To wilkor !! Wilkory są bardzo podobne do normalnych wilków, właściwie to nie różnią się niczym, poza wielkością. Mogą być tak duże, że na ich grzbietach, spokojnie mogły podróżować 2-3 osoby! Niebywałe, myślałam że wyginęły. Tak, moje życie nie było w pełni cudowne, lecz bywały chwile, kiedy cieszyłam się że żyję. Z tego co wiem, to mój dziad, oficjalnie ogłosił koniec poszukiwań mnie. Ha! Pewnie myślał że nie żyje. Cóż, może niedługo go odwiedzę.Ciekawe czy coś po nim odziedziczyłam? Może mój nos? Albo kości policzkowe Chociaż mam nadzieje, że nie. A więc witam. Nazywam się Kyoko Hirayama, mam 17 lat, długie blond włosy po ojcu i zielone oczy po matce. Mam 164 cm wzrostu i ważę 50 kg. Zwą mnie też "Tancerką wojny". Zaopiekował się mną Aki, którego uważam za brata, i przyjaźnię się z Asuną, którą uważam za siostrę. Umiem posługiwać się bronią, lecz preferuje miecze, dodatkowo znam magię leczenia. Umiem grać trochę na skrzypcach, jestem zwariowana, ambitna, lojalna, kreatywna i cierpliwa- zwłaszcza jeśli chodzi o Asunę. Kocham budyń waniliowy i nienawidzę mojego dziadka, oraz zarozumiałych ludzi.
Taka jestem.